Dziś jest:
Wtorek, 3 grudnia 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
czytaj dalej
- Mam ochotę dać w zęby każdemu, kto mówi, że nie ma koronawirusa, że jest niegroźny. Jeśli ktoś ma wątpliwości, powinien zobaczyć, co dzieje się na przykład w takim Szpitalu Powiatowym Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Wołominie - mówi aktor Jacek Borkowski po ciężkim przejściu Covid-19.
Jacek Borkowski opuścił szpital. Wspomina najgorszy moment choroby. "Prawie nie mogłem oddychać"
Jacek Borkowski od początku kwietnia przebywał w szpitalu z powodu COVID-19. Teraz opowiedział nie tylko o pogorszeniu swojego stanu zdrowia i hospitalizacji. Wspomniał również, co sądzi o osobach, które bagatelizują zagrożenie związane z koronawirusem.
Jacek Borkowski, znany m.in. z roli psychologa Piotra Rafalskiego w serialu "Klan", właśnie opuścił szpital. Przebywał w nim od początku kwietnia z powodu ciężkiego przebiegu COVID-19. Ze względu na niską saturację krwi konieczna była hospitalizacja, która trwała przeszło dwa tygodnie. Przez pewien czas informacje dotyczące jego stanu zdrowia były bardzo niepokojące.
Jacek Borkowski chorował na COVID-19. Konieczna była hospitalizacja
O chorobie i wiążących się z nią zagrożeniach aktor opowiedział w rozmowie z dziennikarzami. Nie ukrywał jednak, że gdy zachorował, na początku nie spodziewał się, że jego stan tak drastycznie się pogorszy.
- Żarty skończyły się, kiedy spadła mi saturacja i prawie nie mogłem oddychać. Karetka zabrała mnie do szpitala - przyznał.
Aktor zaapelował również o to, aby nie bagatelizować zagrożenia, jakie stanowi COVID-19. Wspomniał także o osobach, które twierdzą, że pandemia koronawirusa nie istnieje.
- Mam ochotę dać w zęby każdemu, kto mówi, że nie ma koronawirusa, że jest niegroźny. Jeśli ktoś ma wątpliwości, powinien zobaczyć, co dzieje się na przykład w takim Szpitalu Powiatowym Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Wołominie - powiedział stanowczo Jacek Borkowski.
Jacek Borkowski wkrótce planuje wrócić na plan zdjęciowy "Klanu". Zanim jednak ten moment nastąpi, aktora czeka czasochłonna rehabilitacja.
- Przede mną jeszcze rehabilitacja po COVID-19 i wracam na plan filmowy - powiedział w rozmowie z dziennikarzami po wyjściu ze szpitala.
O "chojrakach, co to się nie kłaniają byle grypce" i bardzo tym imponują wielu ludziom pisaliśmy tutaj:
Już wkrótce w serwisie artykuł napisany przez naszego czytelnika "Koronawirus czyli wielki spisek Elona Muska, Gatesa, papieża i naczelnego rabina Izraela, czyli niegroźna grypka w pytaniach i odpowiedziach". ; - ) Polecamy! /poniżej screen do tekstu/
czytaj dalej
Lotnicy ostrzegają przed nową mutacją. "Lockdown będzie do końca świata, jeśli to się rozniesie". Nowy wariant koronawirusa pochodzi z Indii, charakteryzuje się dwiema mutacjami L452R i E484Q. Indyjscy naukowcy ostrzegają, że jest odporny na szczepionkę. Nazywany jest "podwójnym mutantem".
Związek Zawodowy Personelu Pokładowego i Lotniczego ostrzega - loty z Indii do Polski wciąż się odbywają, choć w azjatyckim kraju panoszy się coraz śmielej potencjalnie bardzo niebezpieczna nowa mutacja. Lotnicy przypominają historię z początku kwietnia, kiedy po locie z Indii do Hong Kongu zakażenie wykryto u przynajmniej co czwartego pasażera, choć na przynajmniej 72 godziny przed LOT-em wszyscy mieli negatywny test.
Indie zmagają się ze zdecydowanie największą od początku pandemii falą zachorowań i zgonów. Sytuacja w wielu miejscach kraju jest fatalna. Między innymi w New Delhi - stolicy kraju - brakuje miejsc w szpitalach, leków i tlenu. Właśnie zarządzono tam lockdown.
Za głównego winowajcę tej sytuacji uznaje się tzw. indyjską mutację koronawirusa. Jest ona nazywana "podwójnym mutantem", bo wykryto w niej zmiany znane zarówno z wariantu kalifornijskiego, jak i południowoafrykańskiego. Potencjalnie może z jednej strony wykazywać się wyższą zakaźnością, z drugiej - z większą łatwością atakować nawet osoby już zaszczepione lub takie, które przechorowały już COVID-19.
Badania nad tym wariantem wciąż trwają, ale naukowcy i Światowa Organizacja Zdrowia są nim mocno zaniepokojeni. Pojawiają się obawy, że indyjska mutacja (lub kolejne na jej "bazie") rozleją się po całym świecie.
Mocno reaguje Wielka Brytania, która odmawia przyjmowania podróżnych z Indii. Indyjski wariant pojawił się już na Wyspach. Brytyjczycy chcą powstrzymać jego rozprzestrzenianie się wskutek akcji masowego testowania.
- Wiecie, że w Indiach jest nowa odmiana wirusa? Wiecie, że ostatnio na locie z Indii zaraziło się ponad 40 osób, mimo negatywnych testów? Wiecie, że jak samolot z Polski leci do Indii to potem wraca? To właśnie leci
- pisał na Twitterze i dodawał: "w lockdownie będziemy siedzieć do końca świata, jeśli to się rozniesie".
Czytaj też:
NORWEGIA: NAJBARDZIEJ ZACIEKŁY ZWOLENNIK TEORII SPISKOWYCH O 'FIKCYJNYM WIRUSIE Z CHIN' ZMARŁ Z POWODU COVID-19
czytaj dalej
Norwegia. Hans Kristian Gaarder twierdził, że COVID-19 jest "czymś w rodzaju przeziębienia". Zmarł po tym, jak zachorował z wszystkimi objawami Covid-19.
Hans Kristian Gaarder zmarł na początku kwietnia w miejscowości Gran, znajdującej się kilkadziesiąt kilometrów na północ od Oslo. Lokalne władze poinformowały, że mężczyzna zmarł z powodu COVID-19. Przed śmiercią 60-letni Norweg nie poddał się testowi na koronawirusa ani leczeniu. Zakażenie koronawirusem wykryto dopiero po jego śmierci - informuje Daily Mail.
Gaarder na ponad tydzień przed śmiercią zorganizował dwie nielegalne imprezy w stodole na terenie swojej posiadłości. Po spotkaniach u kilkunastu osób potwierdzono zakażenie SARS-CoV-2. Lokalna policja nie zna dokładniej liczby osób, które wzięły udział w zgromadzeniu, ale zachęciła wszystkich do wykonania testu na koronawirusa. Jedno z nielegalnych zgromadzeń w stodole Gaardera odbyło się pod tytułem: "Trump, Biden i droga naprzód dla Stanów Zjednoczonych i świata".
Hans Kristian Gaarder był znanym zwolennikiem teorii spiskowych. Norweg twierdził, że COVID-19 jest "czymś w rodzaju przeziębienia lub lekkiej grypy". Gaarder powtarzał, że koronawirus nie przenosi się z człowieka na człowieka, był również przeciwnikiem szczepień. Jego posty na Facebooku były wielokrotnie oznaczane jako zawierające "fałszywe informacje".
Po raz pierwszy zyskał rozgłos w 2009 r., kiedy zgłosił publiczną telewizję oraz norweski Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego na policję za "angażowanie się w szerzenie ekstremalnej propagandy strachu i kłamstwa na temat świńskiej grypy". Gaarder zajmował się również publikowaniem teorii spiskowych na temat iluminatów.
Z POCZTY DO FN [...]
Witam Was, Piszę w sprawie publikacji w FN24 o p. Gaarderze. W Polsce też mieliśmy chojraka nacjonalistę, który podobał się suwerenowi bo się koronawirusowi nie kłaniał. Załączam screeny. Pzdr!
[...]
I nagle...
czytaj dalej
Do pierwszego lotu śmigłowca Ingenuity NASA przygotowywała się już od dłuższego czasu. Urządzenie wylądowało na Marsie wraz z łazikiem Perseverance 18 lutego, a po kilkunastu dniach rozpoczęto przygotowania do opuszczenia drona na powierzchnię Marsa (wcześniej był on przyczepiony do podwozia łazika). 3 kwietnia NASA odcięła urządzenie od Percy'ego, a w kolejnych dniach sprawdziła działanie wszystkich kluczowych elementów. Przy okazji nie uniknięto drobnych problemów, przez co lot był kilkukrotnie przesuwany. Na szczęście usterkę udało się usunąć, a Ingenuity jest już w pełni sprawny.
Historyczna próba zakończona sukcesem
Na szczęście drobne problemy nie uniemożliwiły dokonania czynu - wydawałoby się - "niemożliwego". NASA udowodniła w poniedziałek, że loty wykorzystujące siłę nośną w niezwykle rozrzedzonej atmosferze Marsa są możliwe.
Ingenuity po raz pierwszy w historii wzniósł się w powietrze na planecie innej niż Ziemia. To chwila, którą część osób porównuje z pierwszą próbą Braci Wright z 1903 roku. NASA opublikowała właśnie dwa zdjęcia i krótki film pokazujący to wydarzenie z perspektywy kamer łazika Perseverance.
Autonomiczny dron Ingenuity wzniósł się na wysokość nieco ponad trzech metrów i zawisł tak przez niespełna 40 sekund. Start i lot odbył się bez żadnych problemów i chwilę później śmigłowiec bezpiecznie wylądował na powierzchni Marsa.
Cały proces odbył się zupełnie autonomicznie. Z powodu dużej odległości do Czerwonej Planety, inżynierowie NASA nie mieli kontroli nad dronem. Wykonał on wcześniej zaplanowane polecenia, a my na Ziemi dowiedzieliśmy się o tym po fakcie.
czytaj dalej
Bardzo jasny bolid przeleciał nad stanem Floryda (USA) i był widoczny przez kilka sekund, po czym eksplodował tworząc wielki błysk światła. W sieci pojawiły się liczne nagrania ukazujące to niezwykłe zjawisko.
Lokalna stacja telewizyjna otrzymała niemal 230 zgłoszeń od mieszkańców, którzy widzieli płonącą kulę nad wschodnim wybrzeżem stanu Floryda.
Amerykańscy badacze z American Meteor Society podali, że świetlisty obiekt był widoczny wzdłuż Florydy i z Bahamów. Obserwacji tego zjawiska sprzyjało wyjątkowo przejrzyste niebo.
Jak widać na nagraniach, kula ognia na kilka sekund rozświetliła niebo, a potem spadła w kierunku ziemi. Świetlisty obiekt zamienił na moment nocne niebo w dzień. Świadkowie tego zjawiska przyznawali w relacjach, że był to naprawdę zaskakujący i niezwykły widok.
Źródło: https://www.radiozet.pl
Na Filipinach można było dostrzec powstanie kolorowej „korony” nad szczytem chmury burzowej. Zjawisko miało miejsce 14 kwietnia 2021 w Mansalay na Filipinach.
Miejscowi z wyspy Mindoro zaczęli przedstawiać teorie spiskowe wyjaśniające fenomen tego niecodziennego zjawiska, jednak w rzeczywistości jest to naturalne i znane od lat zjawisko, aczkolwiek dość rzadkie. Korona w kilka minut powstała nad szczytem dużej chmury burzowej cumulonimbus. W sieci pojawiły się liczne zdjęcia i komentarze internautów, którzy wskazywali na „znak od Boga”. Oszałamiające zjawisko jest w rzeczywistości tak zwanym „opalizowaniem chmur”.
Ma miejsce, gdy światło słoneczne jest załamywane przez kropelki wody i kryształki lodu w chmurze.
czytaj dalej
99-letni książę Filip, mąż królowej Elżbiety II, zmarł na zamku w Windsorze, do którego powrócił 16 marca po miesięcznym pobycie w dwóch londyńskich szpitalach. Mało osób wie, że jego pasją było UFO.
Książę Filip zaraził się pasją do Niezidentyfikowanych Obiektów Latających od swojego wuja Lorda Mountbattena. Mężczyzna napisał oficjalny raport o spodku lądującym na jego posiadłości, zauważonym przez murarza w 1955 roku. Pracownik relacjonował, że na miejscu pojawił się tajemniczy obiekt i zawisł nad ziemią. Murarz miał zostać strącony z roweru przez „niewidzialną siłę”.
Od tego czasu członek rodziny królewskiej był szczerze zainteresowany tym tematem. W ubiegłym roku zdecydował się nawet na sięgnięcie do kilku lektur, które miały przybliżyć mu różne incydenty z rzekomym udziałem istot pozaziemskich.
"The Halt Perspective" Charlesa Halta i Johna Hansona spodobała mu się na tyle, że zlecił swojemu sekretarzowi napisanie listu do jednego z autorów. Zaznaczył, że ta lektura jest bardzo interesująca. Po otrzymaniu kolejnej książki pisarzy stwierdził, że z przyjemnością doda ją do swojej kolekcji.
- Jego Królewska Wysokość doda ten egzemplarz do swojej kolekcji. Będzie bardzo mile widzianym dodatkiem do jego biblioteki - odpisał sekretarz pisarzowi.
Jedna z pozycji dotyczyła m.in. wydarzeń w lesie w jednej z angielskiej wsi, Rendlesham z grudnia 1980 roku. To właśnie wtedy obiekty kilkakrotnie pojawiły się wokół amerykańskich baz wojskowych w Woodbridge i Bentwaters.
czytaj dalej
Czas pandemii jest szczególnie trudny dla osób, które walczą z chorobą w szpitalach, odizolowane od bliskich. Brazylijskie pielęgniarki wpadły na pomysł, jak sprawić, żeby pacjenci poczuli choć imitację ludzkiego dotyku.
Zdjęcie tego gestu opublikował dziennikarz Sadiq Bhat. Nazwał ten zabieg "ręką Boga", a zdjęcie wywołało wzruszenie w mediach społecznościowych - pisze "Hindustan Times".
Rękawiczka zamiast ludzkiej dłoni. Pomysł powstał w północnej części Rio de Janeiro
Lidiane Melo, pielęgniarka ze szpitala Ilha do Governador wpadła na ten pomysł po raz pierwszy w zeszłym roku, kiedy nie była w stanie zmierzyć saturacji pacjentki chorej na COVID-19 - pisze indianexpress.com.
- Jej ręka była bardzo zimna. Owinęłam ją bawełną i bandażem, ale nie zadziałało. Cyrkulacja nie uległa poprawie. Myślałam o włożeniu dłoni do ciepłej wody, ale ze względu na ryzyko zakażenia pomysł nie był dobry. Włożyłam więc ciepłą wodę do rękawiczek chirurgicznych i zawinęłam w to jej dłoń - powiedziała Lidiane Melo.
Koronawirus w Brazylii
Sytuacja epidemiologiczna w Brazylii wciąż jest tragiczna. Tylko w marcu zmarło tam 66 tysięcy osób. Eksperci od dawna apelują o to, aby wprowadzić lockdown i obostrzenia, ale prezydent Jair Bolsonaro wciąż się temu sprzeciwia. To właśnie jego obywatele obwiniają o kryzys, z jakim przyszło się mierzyć Brazylii. WHO poinformowało, że liczba zgonów chorych na COVID-19 w przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców wynosi tam 7,9 i jest najwyższa na świecie. Przepełnione są zarówno szpitale, jak i cmentarze. Mimo to prezydent jest nieugięty. - Wolność jest bezcenna - mówi Bolsonaro.
źródło: Hindustan Times
czytaj dalej
"Działalność człowieka jest motorem zmian klimatycznych" - alarmują naukowcy z NOAA. Stężenie dwutlenku węgla w atmosferze jest najwyższe od 3,6 mln lat. Poziom CO2 i metanu w 2020 roku wzrastał mimo spowolnienia gospodarczego, wywołanego przez pandemię koronawirusa - informuje amerykańska Narodowa Służba Oceaniczna i Atmosferyczna (NOAA).
Z danych, które przekazała instytucja rządowa NOAA wynika, że w 2020 roku średnie globalne stężenie dwutlenku węgla w atmosferze wyniosło 412,5 ppm (części na milion). To oznacza wzrost o 2,6 ppm względem 2019 roku. Dane wskazują również, że był to piąty największy wzrost od 63 lat, czyli od momentu rozpoczęcia prowadzenia pomiarów w tym zakresie.
Według NOAA działalność człowieka odpowiada za zmiany klimatyczne
Pieter Tans, naukowiec z Global Monitoring Laboratory w NOAA zauważył, że spowolnienie gospodarcze zmniejszyło emisję dwutlenku węgla o około 7 proc. w 2020 roku. Jego zdaniem gdyby nie wybuch pandemii to zeszłoroczny wzrost stężenia CO2 byłby rekordowy.
Według Narodowej Służby Oceanicznej i Atmosferycznej, współczesne zanieczyszczenie atmosfery ziemskiej dwutlenkiem węgla można porównać do ciepłego okresu z połowy pilocenu sprzed 3,6 mln lat. Stężenie CO2 wynosiło wtedy od 380 do 450 ppm.
- Działalność człowieka jest motorem zmian klimatycznych. Jeśli chcemy złagodzić najgorsze skutki, należy świadomie skupić się na zmniejszeniu emisji z paliw kopalnych prawie do zera - a nawet wtedy będziemy musieli szukać sposobów dalszego usuwania gazów cieplarnianych z atmosfery - powiedział Colm Sweeney, zastępca dyrektora Global Monitoring Laboratory w NOAA.
Nie tylko dwutlenek węgla. Wzrost stężenia metanu najwyższy od 1983 roku
Badania wykazały również wzrost stężenia metanu, który jest znacznie mniej powszechny, ale jego potencjał w zatrzymywaniu ciepła na przestrzeni 100 lat jest 28 razy większy niż w przypadku dwutlenku węgla. Wstępna analiza NOAA wykazała, że wzrost atmosferycznego metanu w 2020 roku wyniósł 14,7 ppb (części na miliard), co jest "największym rocznym wzrostem odnotowanym od czasu rozpoczęcia systematycznych pomiarów w 1983 roku".
Wstępne szacunki opierają się na cotygodniowych pomiarach próbek powietrza, zebranych z około 40 lokalizacji na całym świecie i mogą być nieco zawyżone. Jednak mimo to, zeszłoroczny wzrost stężenia dwutlenku węgla i metanu w atmosferze prawdopodobnie pozostanie jednym z najwyższych w historii pomiarów - informuje NOAA.
źródło: gazeta.pl, BBC
czytaj dalej
Musk połączył mózg z komputerem. Zaczipowany makak kontroluje kursor w grze tylko za pomocą myśli. Firma Elona Muska Neuralink udostępniła wideo z udanego eksperymentu na ssaku naczelnym. Spełnia się wizja twórców science fiction. Makak też wygląda na zadowolonego.
Trwające blisko 3,5 minut nagranie pokazuje makaka o imieniu Pager, który najpierw za pomocą joysticka porusza kursorem po ekranie, grając w prostą grę i jednocześnie sącząc bananowe smoothie (to nagroda za naukę obsługi joysticka).
Lektor tłumaczy widzom, że Pager ma podłączone do obu półkul mózgu dwa chipy komputerowe, które bezprzewodowo wysyłają do komputera Neuralinku informacje o aktywności małpich neuronów podczas poruszania joystickiem (czerpią je dzięki przeszło dwóm tysiącom elektrod zanurzonym w korze ruchowej Pagera). Dzięki temu naukowcy i inżynierowie byli w stanie zmapować aktywność neuromotoryczną małpiego układu nerwowego i zakodować ją w programie do zdalnej kontroli kursora na ekranie.
W kolejnej części filmiku Pager nadal manipuluje joystickiem (ciągle ssąc bananowe smoothie), a przez to porusza kursorem, ale widzimy, że joystick jest odłączony od komputera.
Potem daje sobie świetnie radę już bez atrapy, grając w komputerowego ping-ponga (kto nie uwielbiał tej gry wideo w latach 80., niech pierwszy rzuci kamieniem!).
Według Elona Muska, który pochwalił się osiągnięciem swoich pracowników na Twitterze, technologia Neuralinku pomoże kiedyś osobom sparaliżowanym.
Żeby ogromne nakłady na tak zaawansowane i skomplikowane badania się zwróciły i przyniosły zysk - a to przecież dopiero ich faza niemowlęca - technologia Neuralinku musi trafić pod strzechy.
Twórcy science fiction już dawno przewidzieli zresztą świat, w którym ludzie będą podłączać się do świata wirtualnego za pomocą bezpośrednich interfejsów komputer - mózg (klawiatura, myszka, joystick - za jakiś czas to mogą być narzędzia z epoki kamienia łupanego). M.in. taką wizję zaprezentował w "Czarnych oceanach" i rozwinął w "Perfekcyjnej niedoskonałości" Jacek Dukaj. Trudno też nie wspomnieć "Matrixa", jednego z najlepszych filmów końcówki lat 90.
Wejście bezpośrednio umysłem do świata wirtualnego pozwoliłoby go odebrać wszystkimi zmysłami.
A może moglibyśmy też zyskać nowe zmysły, tak jak brytyjski uczony prof. Kevin Warwick, który uchodzi za jednego z pierwszych cyborgów świata. Z komputerem zgrał się za pomocą chipa i 100 elektrod podłączonych nie bezpośrednio do mózgu, ale do nerwu w przedramieniu. Dzięki temu podłączył sobie do układu nerwowego m.in. sonar i nauczył się za jego pomocą oceniać odległość.
Neuralink powstał dopiero w 2017 r.
W ub. roku firma Muska pokazała światu świnię, której bezpiecznie podłączono do mózgu chip komputerowy. Teraz przyszła pora na pochwalenie się pierwszym zaczipowanym ssakiem naczelnym. Ludzie chętni do roli królika doświadczalnego Elona Muska też na pewno się znajdą.
źródło: gazeta.pl, BBC, CNN
czytaj dalej
Nowy rekord zgonów z powodu koronawirusa w Brazylii przez wyjątkowo agresywną, brazylijską mutację koronawirusa. Liczba ofiar śmiertelnych jest już tak duża, że przestaje robić na opinii publicznej wrażenie. W Sao Paulo nie nadążają z grzebaniem zmarłych z powodu COVID-19.
Brazylijskie media zaczynają wydania z czarnymi tytułami. "Znowu tragiczny rekord" – ogłasza portal G-1. Powód? W ciągu ostatnich 24 godzin zmarło w Brazylii 4 211 osób, o kilkaset więcej niż w najgorszych dniach przed Wielkanocą. Zakaziło się kolejnych prawie 90 tysięcy osób. W sumie ofiar śmiertelnych jest ponad 337 tysięcy a zakażonych ponad 13 mln.
Szpitale pękają w szwach, zajętych jest ponad 90 procent łóżek na OIOM-ach. W ostatnich dniach co czwarty zmarły na COVID-19 na świecie przypada na Brazylię. W stanie Rio Grande do Sul umiera na koronawirusa więcej ludzi, niż się rodzi. Ponieważ już od ponad miesiąca (od końca lutego) co tydzień liczba zgonów bije rekordy, a Brazylijczycy żyją z epidemią już od roku, statystyki przestają robić wrażenie. Bardziej opinię publiczną poruszają obrazy z miast i stanów, gdzie oblężone są szpitale, kliniki oraz cmentarze.
Sao Paulo nie ma gdzie chować zmarłych
W największym stanie Sao Paulo nie starcza już czasu na grzebanie zmarłych. Na 22 cmentarzach od jutra zostanie wykopanych po 600 nowych grobów dziennie. Kondukty pogrzebowe suną w kolejkach, owinięte w materiał zwłoki wrzuca się do grobów, a trumny zabiera po nowych zmarłych.
Wiele pogrzebów odbywa się nocą, bo w ciągu dnia kolejki są za długie. Zmarli wożeni są na cmentarze jak popadnie, niekiedy szkolnymi busami. Władze Sao Paulo nakazały budowę pionowego cmentarza, gdzie będą grzebane urny z prochami skremowanych zmarłych. Ma pomieścić ich 26 tysięcy.
Ratusz Sao Paulo zawarł umowy z 6 prywatnymi krematoriami, by zwiększyć liczbę kremowanych zwłok do 50 dziennie w każdym. Dotąd w jedynym publicznym krematorium w mieście można spopielić tylko 49 zwłok dziennie.
W Brazylii będzie gorzej niż w USA
- Epidemia jest jak niekontrolowana reakcja łańcuchowa w reaktorze, jak biologiczna Fukushima – mówi profesor medycyny Miguel Nicolelis.
Specjaliści z Brazylii i USA przewidują, że za trzy miesiące liczba zmarłych w Brazylii przekroczy pół miliona i sięgnie 600 tysięcy. Wówczas kraj wyprzedzi w fatalnej statystyce USA, gdzie dotąd zmarło 555 tysięcy. Tyle że w Brazylii mieszka 210 mln ludzi, a w USA 333 mln.
- Kwiecień będzie tragiczny. Stopa reprodukcji i śmiertelności epidemii są bardzo wysokie, a szczepimy znacznie mniej ludzi, niż należałoby – mówi dr Margareth Dalcolmo z Fundacji Fiocruz.
Bolsonaro: żadnych lockdown`ów i innych głupot
Wskutek obstrukcji władz federalnych, zwłaszcza osobistej prezydenta Jaira Bolsonaro, Brazylia straciła mnóstwo czasu w walce z epidemią.
Nie podjęła na czas rokowań z koncernami produkującymi szczepionki w końcu ubiegłego roku i na początku bieżącego wskutek czego szczepienia ruszyły późno i chaotycznie. System ochrony zdrowia może teoretycznie zaszczepić dwa miliony osób dziennie, ale przez bałagan i opóźnienia z importem szczepionek szczepi tylko 1 mln. Do tej pory pierwszą dawkę dostało zaledwie 20 mln osób, znacznie mniej niż w innych krajach, np. w Chile, USA, Wielkiej Brytanii czy Izraelu.
Specjaliści epidemiolodzy alarmują, że lawiny epidemii nie da się zatrzymać inaczej niż przez radykalny lockdown przez co najmniej 2 tygodnie i gwałtowny przyrost szczepień.
– Nie możemy czekać na zaszczepienie 70 procent ludności do końca roku. Musimy zaszczepić 150 mln osób do lipca – uważa dr Dalcolmo.
Ale wszystko rozbija się o opór prezydenta Jaira Bolsonaro, który co prawda od dwóch tygodni popiera szczepienia (wcześniej szydził, że zmienią one człowiekowi płeć lub zamienią go w krokodyla), ale nadal zwalcza izolację społeczną i lockdown gospodarki.
Prezydent nie traci rezonu, skarży w sądach ogłaszane w poszczególnych stanach obostrzenia sanitarne, a rodakom zaleca "pakiety profilaktyczne" (z hydroksychlorochiną), które lekarze odradzają z powodu nieskuteczności i ubocznych skutków. Jego minister gospodarki Paulo Guedes obiecał we wtorek, że "za trzy miesiące Brazylia wróci do normalności".
Brazylia to inna planeta
Zamknięcie kraju doradza Brazylii główny epidemiolog USA Anthony Fauci, swego czasu zwalczany przez prezydenta Donalda Trumpa. Ale wielu Brazylijczyków wciąż bojkotuje dystans społeczny, zakaz publicznych zgromadzeń i noszenie maseczek.
W wielkich jak hale sportowe kościołach neoprotestanckich i katolickich wciąż odbywają się msze i religijne zgromadzenia, bo ich zamknięciu sprzeciwia się kler popierany przez Bolsonaro. O tym, czy kościoły mogą być zamykane decyzją gubernatorów stanowych, rozstrzyga właśnie sąd najwyższy w pełnym składzie, bo dotychczasowe orzeczenia sędziów są sprzeczne.
Na Amazonce w Manaus policja wtargnęła we wtorek wieczorem na luksusowy jacht, gdzie trwał masowy bankiet "lepszego" towarzystwa.
- Jesteśmy jedynym krajem, który nie wierzy w skuteczność lockdownu – mówi w telewizji "Globo" popularny popularyzator nauki Atila Iamarino. – Brazylia to jedna planeta, a Ziemia to inna.
źródło: gazeta. pl, CNN, BBC
czytaj dalej
Pierwsza ważna deklaracja amerykańskiego kongresmena w sprawie dziwnych przelotów UFO nad bazami wojskowymi USA. 'Musimy tę sprawę wyjaśnić' - twierdzi senator Marco Rubio.
Senator USA Marco Rubio od dawna jest znany z tego, że bardzo nteresuje się zjawiskiem niezidentyfikowanych obiektów latających. W ostatmich tygodniach w mediach pojawiły się relacje żołnierzy opowiadające o przelotach tajemniczych 'dronów' nad bazami wojskowymi USA, a także okrętami wojennymi US NAVY. Te obiekty potrafią wykonywać manewry, które są poza zasięgiem wszelkich znanych dronów wojskowych.
O tę sprawę został zapytany amerykański senator z Florydy Marco Rubio, którego dziennikarze spotkali na lotnisku. Senator nie tylko wprost od lat mówi, że zjawisko UFO jest najważniejszym wyzwaniem, przed którym stanęła ludzkość, ale także podejmuje ten temat w senackiej komisji d/s wywiadu.
Senator Rubio obiecał, że nie zostawi tej sprawy bez echa.
- Musimy wiedzieć, co lata nad naszymi instalacjami wojskowymi - powiedział dziennikarzowi.
Nie wykluczył, że to mogą być drony szpiegowskie innego kraju, ale także uznał hipotezę o pozaziemskim ich pochodzeniu jako prawdopodobną.
/poniżej fotografia jednego z obiektów, który zawisł na bazą Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych/
czytaj dalej
Helikopter/dron Ingenuity jest już na powierzchni Marsa. Już wkrótce rozpocznie loty nad powierzchnią 'Czerwonej Planety.
Niewielki Ingenuity w sobotę został postawiony na powierzchni Marsa przez łazik Perseverance. Ingenuity to maleństwo: waży ledwie 1,8 kg, jego korpus to kostka o krawędzi 20 cm, a rozpiętość łopat wykonanych z włókien węglowych wynosi 1,2 m.
Drogę na Marsa przebył w postaci złożonej, podczepiony pod podwoziem łazika Perseverance. Potem przez kilka tygodni czekał, aż eksperci NASA znajdą dogodne miejsce do wykonania lotu. Naładował też do pełna sześć akumulatorów jonowo-litowych i sprawdził łącze komunikacyjne z łazikiem, który będzie jego stacją przekaźnikową. Wreszcie odrzucił osłonę, która go chroniła, i rozpoczął żmudną procedurę rozprostowywania swoich członków, bo był poskładany niczym japońskie origami.
W ostatnich dniach rozprostował więc swoje cztery nogi, a w Wielką Sobotę odczepił się od podbrzusza łazika Perseverance i stanął na powierzchni Marsa. Kilka godzin później Perseverance odjechał na bezpieczną odległość ok. 60 m i pozostawił go w pełnym słońcu marsjańskiego popołudnia.
Od soboty helikopter Ingenuity jest zdany tylko na siebie.Ingenuity ma zademonstrować, że da się latać w bardzo rozrzedzonej marsjańskiej atmosferze. Tyle i aż tyle. Bo nigdy jeszcze nikt nie próbował takiego lotu nad powierzchnią obcej planety. Jeśli się uda, to w przyszłości podobne drony mogłyby być świetnymi zwiadowcami, zdolnymi zajrzeć tam, gdzie łaziki nie potrafią dojechać - np. wlatywać do głębokich kanionów i zawisnąć nad niedostępnymi rozpadlinami.
Najpierw helikopter musi jednak samodzielnie przetrwać pierwsze mroźne noce, kiedy temperatura może spaść do 90 stopni poniżej zera Celsjusza. Zespół nadzorujący eksperyment z Ingenuity niecierpliwie wyczekuje, czy helikopter to przeżyje i czy jego panel słoneczny działa zgodnie z oczekiwaniami.
Jeśli akumulatory będą się ładować i podgrzewać obwody elektryczne, to w ciągu tygodnia nastąpi historyczna próba (w zeszłą środę NASA wskazała na 11 kwietnia jako najbardziej prawdopodobną datę pierwszego lotu nad Marsem).
NASA planuje przeprowadzenie w sumie pięciu lotów, poczynając od pierwszego, 30-sekundowego, w czasie którego Ingenuity ma tylko wznieść się na wysokość 3 metrów, zawisnąć i powrócić na miejsce startu.
Żeby w rzadkiej atmosferze wytworzyć odpowiednią siłę nośną, jego wirnik będzie się obracać z prędkością nawet ponad 2500 obrotów na minutę, czyli więcej niż 40 razy na sekundę.
W kolejnych lotach helikopter będzie maksymalnie wznosić się na wysokość 5 m i przemieszczać nad całą wyznaczoną strefą lotu, która mierzy ok. 80 metrów długości i 30 metrów szerokości.
Ingenuity nie ma żadnych instrumentów naukowych. Ma tylko czarno-białe i kolorowe kamery, które mają mu pomagać w autonomicznej nawigacji. Dzięki nim także po raz pierwszy zobaczymy z lotu ptaka miejsce lądowania łazika Perseverance w kraterze Jezero.
Podczas każdego lotu śmigłowiec będzie działał samodzielnie. Nie sposób sterować nim (ani łazikiem Perseverance) zdalnie z Ziemi, bo obecnie sygnały radiowe między Ziemią a Marsem w jedną stronę lecą ponad 14 minut.
Jeśli eksperyment się powiedzie, Ingenuity utoruje drogę przyszłym dronom badawczym na innych globach. Na przykład NASA już opracowuje podobny śmigłowiec do lotów nad Tytanem (księżycem Saturna), który ma atmosferę gęstszą niż ziemska.
Po zakończeniu eksperymentów z helikopterem (mają trwać ok. miesiąca) Perseverance wyruszy zrealizować swój główny cel, jakim jest szukanie śladów życia na Marsie i zbieranie próbek skał, które zostaną w przyszłości sprowadzone na Ziemię.
źrródło: gazeta.pl, NASA
czytaj dalej
Naukowcy odkryli, że nowe warianty wirusa - brazylijski i południowoafrykański - są w stanie replikować się u myszy. SARS-CoV-2 jak do tej pory, nie potrafi przeskakiwać z ludzi na myszy, z myszy na ludzi, ani między myszami. Niemniej jednak naukowców niepokoją nowe właściwości zmutowanego wirusa i to, jak łatwo może sobie znaleźć kolejnego żywiciela.
Koronawirus o wiele bardziej inteligentny niż przypuszczano
Patogeny często wykorzystują do namnażania się jakiś gatunek lub gatunki zwierząt jako żywicieli pośrednich, zanim przeskoczą na kolejne zwierzę albo na człowieka. Za główny rezerwuar koronawirusów uważa się nietoperze, ale wirus łatwo zakaża także norki, małpy, w tym małpy człekokształtne, duże koty i oczywiście ludzi. Najnowsze badania zrealizowane przez Instytut Pasteura w Paryżu wskazują na jeszcze jeden gatunek zwierząt, który może być wykorzystywany przez koronawirusa do replikacji. Są to myszy, gryzonie bardzo rozpowszechnione, w tym także w miastach.
Taka ekspansja ze strony koronawirusa wzbudziła niepokój badaczy, oznacza bowiem, że wirus ma ogromne możliwości adaptacyjne, zmienia się niezwykle szybko, a pojawiające się nowe warianty dość łatwo zyskują szersze właściwości.
Dwa nowe warianty wirusa skutecznie replikują się w drogach oddechowych myszy
Wykonane w laboratorium w Paryżu eksperymenty wykazały, że ani najstarszy znany nam wariant koronawirusa, tzw. wirus z Wuhan, ani dominujący dotychczas na świecie wariant B.1.1.7., nie infekują myszy. Co innego warianty B.1.351 oraz P1 (nazywane potocznie południowoafrykańskim i brazylijskim).
- Warianty B.1.351 i P.1 rozszerzają zakres gospodarzy dla SARS-CoV-2 na myszy - piszą naukowcy we wstępnym artykule opublikowanym na serwerze bioRxiv. Badania nie zostały jeszcze zrecenzowane.
Jedna z hipotez, dotyczących pochodzenia SARS-CoV-2 mówi, że rezerwuarem patogenu są nietoperze, a przeskoczył on na ludzi poprzez tzw. żywiciela pośredniego (nie wiadomo jeszcze jaki to był gatunek, wskazuje się m.in. na cywety). Eksperyment przeprowadzony w Instytucie Pasteura pokazuje, że myszy mogą zostać zainfekowane przez wariaty południowoafrykański i brazylijski, ale nie zauważono infekcji w realnym świecie, co sprawdzono, badając myszy żyjące na wolności. Ponadto - uspokajają naukowcy - wirus nie jest w stanie przeskakiwać z myszy ani na ludzi, ani na inne myszy.
Teraz jedynym gatunkiem, który może się zarazić SARS-CoV-2 od człowieka, a następnie ponownie "wrócić" do człowieka, są norki, czego doświadczyliśmy niedawno. Zakażone zwierzęta znaleziono m.in. na farmach w Danii. Ponadto są dowody, że wariant B.1.1.7 (najbardziej obecnie rozpowszechniony) może zakazić domowe psy i koty wywołując objawy podobne do COVID-19.
Koronawirus rozprzestrzeniający się na inny gatunek zwierząt budzi zaniepokojenie. Infekując nowe zwierzę, może tam przejść mutacje, które zmienią jego właściwości biologiczne. Powracając następnie do ludzi, jest w stanie zagrozić skuteczności szczepionek, ponieważ te zostały zaprojektowane tak, aby bronić nas przed pierwotnym wariantem wirusa.
Komentujący te badania naukowcy podkreślają, że SARS-CoV-2 jest bardziej nieprzewidywalny niż się spodziewano. Potrafi zainfekować wiele różnych gatunków zwierząt, co jest raczej niezwykłe.
- Musimy być ostrożni - mówi wirusolog Vincent Munster z National Institute of Allergy and Infectious Diseases (NIAID) - Wydaje się, że SARS-CoV-2 potrafi nas zaskoczyć bardziej niż jakikolwiek inny wcześniejszy wirus. Eksperci podkreślają, że musimy ściśle monitorować mutującego nieustannie wirusa oraz szczepić ludzi najszybciej jak się da.
Źródła: The New York Times, bioRxiv.org, gazeta.pl
czytaj dalej
[...] Witajcie! Dzielę się na gorąco dziwną obserwacją na mapie pogodowej zoom.earth. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałem, choć oczywiście może to też być coś normalnego, łatwego do wytłumaczenia. Jednak mocno kojarzy mi się z tematem wzorów okręgów na ciele. Przesyłam zdjęcia w załączniku.
Pozdrawiam serdecznie,
[...]
Witajcie ponownie - dosyłam printscreen oraz link
https://zoom.earth/#view=51.413,20.2356,8z/date=2021-03-29,17:15,+2
Pozdrawiam!
[...] Dzień dobry , [...] Proszę zwrócić uwagę na te zdjęcia, czy to normalne zjawiska? Te kształty łudząco przypominają wzory na ciałach o których niedawno pisaliście. Dziękuję za poświęcony czas!
Dzień dobry ponownie, proszę zwrócić uwagę na Warszawę oraz Rzeszów- na innych aplikacjach pogodowych też to można dostrzec- raz jeszcze dziękuję za Pana czas!
[...]
Witam,
odnośnie "dziwnych kręgów na mapie pogodowej" przesłanych do Państwa, wstawiam link do ciekawego artykułu na ten temat.
https://dobrapogoda24.pl/artykul/zjawisko-bright-band-jasne-pasmo
Krótko mówiąc są to zakłócenia radarów meteo związane z pogodą, radary znajdują się właśnie m.in. pod Warszawa czy w Rzeszowie.
czytaj dalej
O bardzo ciekawym zjawisku poinformowali badacze zjawisk niewyjaśnionych z Wielkiej Brytanii. W pewnym momencie na polu zauważyli niezwykle regularny kształt, który okazał się... utworzony przez stado owiec. Z daleka wręcz do złudzenia przypomina kręgi zbożowe.
This turned up in a field in Brighton UK today.
O tym, że owce potrafią tworzyć bardzo regularne formacje wiadomo od dawna.
Poniżej cudowne zjawisko, które zostały nazwane "cyklonem reniferów". Film został nagrany w Murmańsku (Rosja).
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie